Czasem chcę za dużo, czasem chcę za innych. Nie wiem czy mogę coś zrobić żeby ożywić świat. Ludzie sami skazują się na śmierć, albo może nie ma kto ich prowadzić, może są prowadzeni przez trupy...
Dzisiaj słyszałam kazanie księdza, które brzmiało jak czytanie książki telefonicznej. Mówił coś o świątyni, o tym, że to wielki skarb, że tu mieszka Bóg i takie tam... Więcej nie pamiętam. Byłam w szoku, że można przez 10 minut mówić w ten sposób. Aż się zaśmiałam kiedy ironizując, nieświadomie sam siebie podsumował: "Czasami przed ludźmi trzeba zachować kamienną twarz". Miałam ochotę wstać i wykrzyczeć: "Ludzie, obudźcie się! Kościół jest żywy a wy leżycie w grobach! Księże, nawróć się bo gdzieś zatraciłeś istotę swojego powołania!"
Nie jest to próba zrzucenia na kler odpowiedzialności za duchowe życie lub śmierć wiernych. Nie chodzi nawet o samą osobę księdza. Mam na myśli raczej fakt, że nie można przekazywać czegoś, czego się samemu nie doświadczyło i nie przeżyło, bez względu na to, kim się jest i do kogo zwraca.
Jeśli we mnie jest śmierć, nie przekażę życia!