czwartek, 30 sierpnia 2012

Na trapezie

"Hebrajski odpowiednik słowa zaufać, ma swój rdzeń w idei upadnięcia na twarz i oparcia się na podłożu. Izajasz (26, 3) mówi, że Bóg przynosi doskonały pokój temu, kto zaufał - wsparł się na - Panu. Cokolwiek działoby się w twoim życiu, bądź pewien jednego: Bóg będzie ci odbierał wszelkie podpórki, aż do chwili, gdy odkryjesz, że Jezus sam wystarczy. Bóg walczy z nami, dopóki nie przekonamy się naprawdę, że jedynie On nas podtrzymuje, nie tylko w chwilach klęsk życiowych, kiedy czujemy być może, że poza Nim nie ma ratunku, ale także w codziennych sytuacjach, z którymi jak niemądrze sądzimy, potrafimy sobie poradzić sami."
/Stuart Sacks/

Czym dla mnie jest zaufanie... Łapię się na tym, że ciągle mało ufam. Chciałabym bardziej i o to proszę, ale różne sytuacje pokazują mi, że ciągle jeszcze w sobie upatruję swą siłę. Różnie reaguję na trudne doświadczenia: w poczuciu bezradności rezygnuję z jakiegokolwiek działania, czasem pojawia się rozpacz... Innym razem bardziej mobilizuję siły. Było wiele sytuacji, nad którymi nie miałam kontroli, które Pan wziął całkowicie w swoje ręce, zapewniając mnie, że o wszystko sam się zatroszczy. I jestem wdzięczna za wszystkie lekcje zaufania. Szczególnie za te, kiedy sprawy wydały się beznadziejne, a ich rozwiązanie niemożliwe. Pozostawałam bez jakichkolwiek zabezpieczeń. I właściwie o to chodzi. Zaufanie sprawdza się wtedy, kiedy coś przestaje ode mnie zależeć i moje sprawy są w rękach kogoś drugiego. A ja, ucząc się coraz większego zaufania mojemu Bogu, mam poczucie, że może działać coraz swobodniej tak we mnie, jak i przeze mnie.

Cała przygoda zaczyna się od Fundamentu, od tego, że nie tylko słyszę i wiem, że Bóg mnie kocha, ale że naprawdę tego doświadczam. Jeśli jest w moim życiu taki moment, który dał mi pewność miłości Boga do mnie - mam fundament, do którego będzie trzeba wracać w chwilach zwątpienia. Jednak sam fundament nie załatwia całej sprawy. Podobnie jak w nauce zostają obalane nawet najpewniejsze teorie, tak i w naszym życiu, mogą przyjść chwile, że zaczniemy się zastanawiać czy tamto doświadczenie nie było czasem jakąś ułudą. Może pojawić się mnóstwo myśli, sytuacji, które będą podważać to, w co wierzyliśmy. Dlatego trzeba, aby postawiony fundament był ciągle umacniany doświadczeniami codzienności. Ojciec się o mnie troszczy. Teraz. Trzeba mi to tylko zauważyć i pozwolić, aby to przekonanie pozostawiło we mnie ślad. Kto szuka - znajduje. Tym bardziej, jeśli poszukuje Boga szczerym sercem.

Szukałam odpowiedniego rysunku, który mógłby zobrazować mój sposób postrzegania relacji zaufania człowiek - Bóg. Człowiek skaczący w przepaść, albo stojący w chmurach z wielką niewiadomą... Ale to mnie jakoś nie przekonało. Owszem, nierzadko mam poczucie, że Bóg jest daleko, że muszę przetrwać czas próby, wierzyć w ciemno... Ale przecież... Bóg nigdy nie zostawia mnie samej. Zawsze jest blisko, często daje mi to poczuć. A moje zaufanie to nie ciągłe ciemności i skoki w przepaść. To też moja współpraca z Panem. On wszystko przeżywa ze mną. I moje życie jest naszym wspólnym dziełem. Mój Bóg to nie nauczyciel, który tłumaczy, wymaga i sprawdza. A przekładając na język poniższego zdjęcia: To nie trener, który stałby na dole i przypatrywał się moim wyczynom na trapezie. On jest ze mną tam na górze. Ten numer jest nasz - Jego i mój. On potrzebuje mojego zaufania żeby wszystko udało się tak, jak tego chcemy. Ja wiem, że mnie złapie. Moje życie leży w Jego rękach. A On nie zawodzi. I jeszcze jedno: On też zaufał mnie. To jest relacja obustronna.

 











Wracając do początkowego cytatu Sacks'a... Od poczucia gruntu do akrobacji. A może właśnie na tym polega szkoła zaufania? Najpierw spokojniejsze życie - pewne podłoże, a potem zaproszenie do czegoś odważniejszego: sprawdzenia się tam, gdzie nie można już tak łatwo znaleźć innego zabezpieczenia niż Jego ramiona...

Popatrzcie na dawne pokolenia i zobaczcie:
kto zaufał Panu, a został zawstydzony?
Albo kto trwał w bojaźni Pańskiej, a został opuszczony?
Albo kto wzywał Go, a On nim wzgardził?
Syr 2, 10