niedziela, 17 kwietnia 2016

Na ramionach jest lżej

Dziś niedziela Dobrego Pasterza. I mój pierwszy wpis od dawna, ale może właśnie warto. Rano kiedy chciałam wejść w tę niedzielną atmosferę niemal od razu przyszedł mi na myśl fragment z Księgi Ezechiela "Pasterze izraelscy":

Albowiem tak mówi Pan Bóg: Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, wtedy gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne(...). Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko - wyrocznia Pana Boga. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie.
Ez 34, 11-16

To co mnie rozbraja w tym fragmencie to Boże "Ja sam! Ja sam!". Biorąc pod uwagę, że na początku tego fragmentu Jahwe wyrzuca pasterzom brak troski o owce i jednoczesne dbanie o samych siebie, można pokusić się o stwierdzenie, że Pan Bóg ma dość partactwa i krętactwa. Rozgniewany bierze sprawy w swoje ręce.
Sama porównałabym tę sytuację do pewnej z naszych realiów. To coś jak pewien znakomity fachowiec obdarzy zaufaniem swoich pomagierów a potem zobaczy, że chwila wystarczyła by zepsuli całą robotę. Wyrzuca ich i sam bierze się za doprowadzenie dzieła do końca tak, by spełniało wysokie wymagania zleceniodawcy. A z drugiej strony sytuację tę możemy przyrównać do wizyty w salonie fryzjerskim. Możemy być obsłużeni albo przez praktykanta, który pierwszy raz trzyma w ręce nożyczki albo przez doświadczonego i docenionego fryzjera, od którego nikt jeszcze nie wyszedł niezadowolony. Mój poziom stresu na fotelach obojga z nich byłby diametralnie różny.
I ten fragment uzmysłowił mi (przypomniał) dwie bardzo ważne rzeczy. Pierwsza to taka, że jeśli Pan Bóg sam się mną zajmuje to ja nie muszę się niczym martwić. Mogę oddać Mu swoje życie nie bojąc się, że stanie mi się jakaś krzywda. On jest Mistrzem i każdy chciałby się znaleźć w Jego rękach. Jak chory, którego czeka operacja chciałby by zabieg przeprowadzał najznakomitszy ceniony chirurg. Pan Bóg sam bierze mnie na ręce i troszczy się o mnie.
A z drugiej strony Pan Bóg bierze w swoje ręce tych, których ja chciałam mieć w swoich. Tym samym spada ze mnie ciężar odpowiedzialności i lęk przed czymś niezależnym ode mnie. Bo smutek i zbytnie zatroskanie świadczy o pysze i przecenianiu siebie samego. Pasterz jest jeden i sam troszczy się o swoje owce, my jedynie możemy być Jego psami do pomocy. Ta prawda uwalnia. Uwalnia od ciężaru odpowiedzialności za tych, na których nam zależy. Uwalnia od smutku i goryczy. Uwalnia od lęku przed przyszłością. I pozwala odetchnąć pełną piersią!
Bóg bierze na swoje ramiona mnie i tych wszystkich, których ja próbowałam nosić na swoich. Teraz można Żyć!

Ta Prawda daje wolność!

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Słowo stało się Ciałem

Oto uosobiona Miłość. Miłość, która tak ukochała człowieka, że dla niego zstępuje z nieba i oddaje się w jego ręce. Staje się bezbronna ponieważ nie ma większej mocy niż Miłość sama. Ona wszystko może. Czy to nie jest zdumiewające?! Bóg przychodzi pośród mroku ponieważ sam jest Światłością. Swoją obecnością rozjaśnia moje ciemności i przenika moje serce i moje życie. A ono jak ta stajnia - nieprzygotowane, zimne, z bydłem, które może choć ładnie wygląda to jednak śmierdzi. Nie zwykłe do przyjmowania gości, jeszcze tak dostojnych, niejednokrotnie wątpiące w szczerość i czystość intencji drugiego. Jak dobrze, że Jezus przychodzi właśnie do tego, że chce tam przyjść! Bez Niego bałagan pozostanie bałaganem albo nawet zrobi się totalnym chlewem. Zastanawiałam się jak dobrze przeżyć Adwent, co robić aby to był owocny czas... Wtedy On dał mi poznać, że nie chodzi o to by coś "robić" ale aby przyjmować. Aby zrobić miejsce gdy przyjdzie. A przychodzi. I nie czeka do 25. grudnia ale przychodzi teraz. Dla Niego istnieje tylko teraz. Te kilka dni w roku nabiera prawdziwego sensu jeśli są przeżywane na co dzień, a w tym czasie są tylko jeszcze głębiej kontemplowane. Ale uderza mnie jeszcze jedna rzecz. Jezus rodzi się w Betlejem czyli w Domu Chleba. To jest moja codzienność, to, co powszednie i może już monotonne, trudne i zniechęcające. Nie trzeba wyjątkowości, szczególnych okazji, wydarzeń, miejsc... Czy to nie jest niesamowite?!
Ja doświadczam tej tajemnicy w swoim życiu. Ale jest mnóstwo osób, które nie potrafią przyjąć tej Miłości. Słowo przychodzi do swej własności, a oni Go nie przyjęli... Miłość chce się dawać i chce być kochana. Nie ma czasu do stracenia. I ta Miłość potrzebuje mnie, nas, abyśmy dali komuś to doświadczenie, którego może jeszcze nie zaznali...

Panie Jezu, dziękuję Ci, że jesteś moim Emmanuelem. Proszę napełnij moje serce tak, aby inni przeze mnie doświadczali Twojej niepojętej miłości!
Amen.

środa, 11 grudnia 2013

Brzemię istnienia

"Ponieważ jeszcze nie jestem pełen Ciebie, jestem dla siebie brzemieniem" (św. Augustyn, Wyznania, Księga X).
Rozmaite cierpienia mające swoje źródło w otaczającym nas świecie to jedno. A to, że czasem trudno nam wytrzymać z samym sobą - to drugie. Łatwiej jest walczyć z kłamliwymi i raniącymi opiniami innych ludzi na swój temat niż potem z własnymi wyrzutami, że powiedziało się kilka słów za dużo lub nieco za głośno, bo wszystko słyszała druga strona ulicy... Śmiem twierdzić, że odczuwany ból z powodu własnego egoizmu i nieumiejętności kochania jest błogosławieństwem. Tylko ten, kto doświadcza swojej nędzy może pokornie przyznać, że sam nie jest w stanie ponieść tego ciężaru i przychodzi z nim do Jezusa.
Tylko co, jeśli człowiek aż dusi się sobą i nie ma ani siły ani woli walki o swoje życie..? Hmm... A czy chrześcijanin może całkowicie zrezygnować z siebie z jakiegokolwiek powodu? Czy wyłączając momenty silnych emocji, pod wpływem których wygaduje się różne głupstwa, można powiedzieć, że ta walka nie ma żadnego sensu i szansy powodzenia? Można krzyczeć, przeklinać, miotać się i nie zgadzać na swój los ale nie można wykorzenić nadziei. Dzięki Bogu. Bo może to właśnie ona przyzywa Jezusa i prosi o pokrzepienie w tym utrudzeniu i obciążeniu... Innym razem to drugi człowiek nas niesie, kiedy sami straciliśmy świadomość i nie mamy pojęcia, że zostaliśmy uratowani...
Ja was pokrzepię (...) znajdziecie ukojenie.
Moje słowa nie mają pokrycia, ale Jego - tak.